Bella
Żyjemy. Bóg wysłuchał moich modlitw. Gdy tylko stanęłam na piasku, miałam ochotę płakać i krzyczeć z radości, ale również nie byłam w stanie się ruszyć. Z samolotu wyprowadził mnie Cullen. A dlaczego nie mój Thomas?! Dlaczego bardziej zadbała o mnie osoba, której nienawidzę niż człowiek, którego darzę bezgraniczną miłością?
A potem znów to Rudy do mnie przyszedł, choć wiadomo, że wolałabym, aby było inaczej, prawda? Chciał się pogodzić. Ha! I że niby mam zapomnieć o tych wszystkich latach nienawiści? A może jak upadł w samolocie, to uszkodził sobie mózg, choć ja mam wątpliwości co do tego, że on go w ogóle posiada. Tak samo jak ta jego wstrętna Victoria. Zazdroszczę jej nie Cullena, a tego jak on ją traktuje. Nic więcej. Jasne, pocieszył mnie i jestem mu za to naprawdę wdzięczna, ale nic więcej. Nie zapomnę tego jak mnie zranił i nic tego nie zmieni.
Objęłam kolana ramionami i podciągnęłam je pod brodę. Obserwowałam to co się działo dookoła. Wiele osób pomagało przy naprawie samolotu, w tym naturalnie mój narzeczony. Kątem oka widziałam, że Cullen się na mnie patrzy. Zdarzało się nawet, że nasze spojrzenia się ze sobą krzyżowały. Dlaczego ja o nim myślę?! Potrząsnęłam głową. Nie mogę się ciągle nad sobą użalać. To dziecinne. Rozprostowałam nogi i oparłam się plecami o drzewo przy którym siedziałam. Ruda suka Cullena się obudziła i zaczęła coś marudzić. Wywróciłam oczami z irytacją i jak najprędzej skupiłam swój wzrok na czym innym. Padło na morze. Moje życie było kiedyś takie jak ono. Spokojnie, niczym nie zmącone. A teraz... Moje życie zaczyna robić się pełne fal. Boże... Porównuję swoje życie do morza. Miałam ochotę uderzyć się w twarz. Czy to ta wyspa tak na mnie działa, że zaczynam dziwaczyć?
Owszem, moje przemyślenia zawsze były dość filozoficzne, ale bez przesady. To wina wyspy, braku Thomasa, a może Cullena? Nie wiem, naprawdę nie mam pojęcia. Wiem, że to wszystko mnie przytłacza, bo jestem przestraszona. Chyba tak jak wszyscy, nie wiem czy nas znajdą, a co najgorsze jestem tu sama, mimo tego że Thomas również znajduje się na tej wyspie. Jednak on pomaga wszystkim innym wokoło, ale nie mnie. Nawet do mnie nie podszedł i nie zapytał się, czy wszystko w porządku. Tak jakbym ja wcale nie była ważna. Tak jakbym się wcale dla niego nie liczyła. I to bolało, bardzo. W końcu wstałam i rozglądnęłam się. Samolot był rozwalony, ale weszłam do niego. Wzięłam swoją torbę i wzięłam z niej butelkę wody, napiłam się łyka i z torbą na ramieniu wyszłam z rozwalonej maszyny. Podszedł do mnie jakiś chłopczyk.
- Mogę się napić, proszę pani? - wskazał na butelkę wody. Strasznie mnie to rozczuliło. - Bardzo chce mi się pić. - powiedział. Był blondynem i miał niebieskie oczy, miał może z 5 lat. Kucnęłam koło niego.
- Jasne, proszę. - podałam mu wodę. - Jak masz na imię?
- Armin. - powiedział i upił dość sporego łyka, chciał mi oddać wodę, ale kazałam mu sobie ją wziąć. - Dziękuję.
- A gdzie twoi rodzice, Armin? - złapałam chłopca za rączkę. Kątem oka widziałam, że Cullen mi się przygląda, znów.
- Jest ranna. - chłopczyk się rozpłakał, a ja mocno go przytuliłam.
- Cichutko. - szepnęłam głaszcząc go po blond włoskach. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - uśmiechnęłam się do niego ciepło.
- Naprawdę? - małą rączką przetarł mokre od słonych łez policzki. Pokiwałam głową.
- Oczywiście Armin. Są tu osoby, które zajmą się twoją mamusią. - tak, a między innymi mój narzeczony, który potrafi zająć się innymi, a mną nie! Uch, powtarzam się. Po powrocie do domu, chyba wybiorę się do psychiatry. - Ona szybko wyzdrowieje, malutki. - podniosłam się, biorąc go na ręce. Był trochę ciężki, ale nie tak ciężki jak przypuszczałam.
- Obiecuje mi pani? - objął mnie ramionami za szyję.
- Obiecuję. I mów mi Bella, dobrze? - starłam nowe łzy z jego policzków. - Będziemy przyjaciółmi, co ty na to?
- Tak! - uśmiechnął się słodko i od razu skradł moje serce. - A będziesz grała ze mną w piłkę? - zapytał z nadzieją. - Mama nie lubi grać ze mną w piłkę.
- Będę maluchu. - poczochrałam jego czuprynkę. - A masz tu piłkę? - Pokiwał z entuzjazmem głową i wskazał paluszkiem jakiś punkt. Zmrużyłam oczy, aby lepiej widzieć. Była to piłka do nogi. - No to sobie pogramy, ale może najpierw odpocznij, dobrze?
Rozłożyłam na piasku bluzę Thomasa i położyłam na niej chłopca.
- Dobrze. A jak odpocznę, to pogramy? - pogłaskałam go po policzku i pokiwałam głową. - Głodny jestem Bello. - wyszeptał, łapiąc się za brzuszek.
- Zaraz ci coś przyniosę Armin. Leż spokojnie. - powinno coś się znaleźć. Cokolwiek. Przecież on nie może tu być głodny!
Poszłam do Thomasa, ale co? Zbył mnie! Zacisnęłam zęby. Miałam ochotę płakać, ale i się z nim kłócić. Spojrzałam na ścianę egzotycznego lasu, westchnęłam cicho i ruszyłam w tamtą stronę. Bałam się tam iść, no ale na pewno są tam jakieś drzewa z owocami, prawda? Weszłam już w pierwsze, małe paprocie i aż się wzdrygnęłam. Tu mogą być jakieś pająki, węże czy inne groźne zwierzęta. Drapieżników na pewno tu nie ma, w końcu to wyspa, nie przeżyłyby tu, a jeśli były to już się powybijały nawzajem. Mimo wszystko, bałam się. Poczułam, że ktoś mi kładzie dłoń na ramieniu. Obróciłam się z nadzieją, że to Thomas, ale nie... To był Edward. Uniosłam brew zaskoczona i uniosłam głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Jestem niższa chyba od każdego na tym pieprzonym świecie.
- Coś się stało, Edwardzie? - zapytałam. Skoro mnie zatrzymał, musiał mieć ku temu jakiś powód, prawda?
- Po co tam idziesz, to może być niebezpieczne. - mruknął, och no proszę! Nie wierzę! Pan Cullen się o mnie martwi?!
- Armin. - wskazałam na chłopca - Jest głodny..
Rudy zmarszczył brwi. Teraz, gdy skrywały nas cienie drzew, na rudego nie wyglądał, co nie zmienia faktu, że nadal jest rudy.
- Ale nie możesz tam iść sama. - powiedział po kilku sekundach. A z kim mam iść?! pomyślałam z irytacją. Thomas jak zwykle jest zajęty. Wzięłam głęboki wdech i wzruszyłam ramionami.
- Jestem już dużą dziewczynką Cullen. Nie udawaj, że obchodzi cię mój los. Pewnie będziesz się cieszył, gdy coś mi się stanie w tej puszczy.
Spojrzał na mnie gniewnie. Ups? Czym ja go rozgniewałam? Ale pan Edward-Rudy-Cullen, zawsze łatwo się denerwował. Doskonale to pamiętam. W szkole wkurzał się (chociaż to łagodne określenie) bez powodu, najczęściej. Potem wszczynał bójki i lądował na dywaniku u dyrektora. Nic nie mogłam poradzić na to, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech, co nieco zbiło go z tropu. O proszę! Cóż za nowość. Cullen zagubiony!
- Nie masz tam iść. - powiedział w końcu, ale w jego głosie wyczuwalny był gniew. - Chodź, ja mam jakieś kanapki. - pociągnął mnie za rękę, ale ja ją wyrwałam i po prostu poszłam za nim. Ruda suka nadal spała. No i dobrze. Edward wyjął z torby jakieś pudełko i wrócił ze mną do Armina. Dał mu kanapę, jedną dał mi, a trzecią zajął się sam Znaczy, no zaczął też jeść, wiadomo o co chodzi.
- Dziękuję, Cullen. - cholera, jak mi ciężko było to powiedzieć! A on dobrze o tym wiedział, bo uśmiechnął się wrednie.
- Nie ma za co. - mruknął z wyższością, uch, bo jak go zaraz kopnę to przysięgam, że coś mu się stanie!
- Jesteście razem? - zapytał Armin spoglądając na nas. Zakrztusiłam się kanapką. Edward zapewne też by się zakrztusił, gdyby ją miał w ustach.
- Nie mały. - odpowiedział od razu, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Uderzył mnie lekko w plecy, bo nadal się krztusiłam. - Jesteśmy tylko znajomymi.
- Właśnie. - wykrztusiłam, łapiąc w płuca życiodajne powietrze. Muszę zapamiętać, aby przeżyć, nie mogę nic jeść przy chłopcu. Czy my w ogóle wyglądamy na parę? Zerknęłam na Edwarda z wyraźną niechęcią. Nie, absolutnie nie. Na szczęście nie.
- Ale wyglądacie na parę. - mruknął chłopiec i wziął następnego gryza. No chyba mówię, że absolutnie nie wyglądamy na parę, a ten malec nadal swoje! Ileż można, co? Uch. - Pojadłem, dziękuję. - uśmiechnął się. Och, na tego malca nie da się złościć. Armin jest przeuroczy. Przytulił Edwarda, a potem mnie. Odwzajemniłam uścisk, ale super, bakterie Cullena są teraz na mnie. Ble. Nie chcę nawet o tym myśleć, bo mi się chce zwymiotować dopiero co przetrawioną kanapkę.
Musiałam zachować mimikę twarzy, aby nie pokazać jak bardzo jestem obrzydzona. Uch, ale może Armin nie zdobył bakterii Cullena. Mam taką nadzieję. Ale na wszelki wypadek wieczorem porządnie wykąpię się w oceanie. Ale przed Rudym, bo jeszcze więcej bakterii na mnie przejdzie. Grr!
Chłopiec odsunął się ode mnie i ziewnął. Uśmiechnęłam się leciutko do niego.
- Połóż się spać. - zmierzwiłam jego włoski palcami i pokazałam na bluzę Thomasa.
- A będziesz ze mną? - zapytał. Słyszałam w jego głosie nadzieję.
- Jasne, że tak. Nigdzie się nie wybieram. - zapewniłam go szybko.
- A pan też będzie? - spojrzał na Edwarda. Nie, nie, nie! Jeśli się zgodzi to wyrwę mu jaja, jeżeli naturalnie on coś tam w ogóle ma.
- Am, a mam być? - spytał Edward, nieco zakłopotany. Spojrzałam na niego wściekle, kurwa, co on robi, nie może odpowiedzieć, że musi wrócić do swojej suki?!
- Chciałbym, bo Belli też musi ktoś pilnować. - ziewnął Armin i położył się na bluzie Thomasa. Przeczesałam jego włoski. Rozczulające jak się o mnie martwi. Mały chłopiec, który mnie nie zna. A nie mój narzeczony, ech, jestem beznadziejna.
- No to będę. - uśmiechnął się Wiewiór. No i już nie ma penisa, może się z nim pożegnać. Serio mówię. Armin pokiwał głową i zaczął zasypiać. Podeszłam do Edwarda i warknęłam cicho.
- Co ty wyprawiasz? - zapytałam go cicho.
- Spokojnie, jak mały zaśnie to sobie pójdę. - wywrócił oczami, a ja miałam ochotę go walnąć za ten gest.
- I super. - wróciłam do chłopca, złapałam go za rękę.
Obecność Cullena, naprawdę była dla mnie uciążliwa. Mimo iż siedział ponad metr ode mnie. Nienawidzę go i nic na to nie poradzę, proste nie? Na jego szczęście dotrzymał obietnicy i odszedł, gdy tylko Armin zasnął. Odetchnęłam z nieskrywaną ulgą.
Nie mogłam się powstrzymać i odwróciłam głowę, namierzając wzrokiem Rudego. Siedział akurat obok swojej narzeczonej i obejmował ją troskliwie ramieniem. Odwróciłam wzrok, czując w żołądku ukłucie zazdrości. Nie, nie jestem zazdrosna o niego, mówiłam już. Tylko o to, jak troszczy się o swoją szmatę. Oparłam się plecami o drzewo i patrzyłam na Armina, co chwilę głaskałam jego policzek. Chciałabym mieć dziecko, ale Thomas nie jest na to gotowy. Ja też myślałam, że nie jestem, ale teraz... Wydaje mi się, że jednak jestem. Co nic nie zmienia, bo dziecka sama sobie nie zrobię. Spojrzałam na swojego narzeczonego. Oj, Thomas. Co ja się z tobą mam.
Objęłam kolana ramionami i podciągnęłam je pod brodę. Obserwowałam to co się działo dookoła. Wiele osób pomagało przy naprawie samolotu, w tym naturalnie mój narzeczony. Kątem oka widziałam, że Cullen się na mnie patrzy. Zdarzało się nawet, że nasze spojrzenia się ze sobą krzyżowały. Dlaczego ja o nim myślę?! Potrząsnęłam głową. Nie mogę się ciągle nad sobą użalać. To dziecinne. Rozprostowałam nogi i oparłam się plecami o drzewo przy którym siedziałam. Ruda suka Cullena się obudziła i zaczęła coś marudzić. Wywróciłam oczami z irytacją i jak najprędzej skupiłam swój wzrok na czym innym. Padło na morze. Moje życie było kiedyś takie jak ono. Spokojnie, niczym nie zmącone. A teraz... Moje życie zaczyna robić się pełne fal. Boże... Porównuję swoje życie do morza. Miałam ochotę uderzyć się w twarz. Czy to ta wyspa tak na mnie działa, że zaczynam dziwaczyć?
Owszem, moje przemyślenia zawsze były dość filozoficzne, ale bez przesady. To wina wyspy, braku Thomasa, a może Cullena? Nie wiem, naprawdę nie mam pojęcia. Wiem, że to wszystko mnie przytłacza, bo jestem przestraszona. Chyba tak jak wszyscy, nie wiem czy nas znajdą, a co najgorsze jestem tu sama, mimo tego że Thomas również znajduje się na tej wyspie. Jednak on pomaga wszystkim innym wokoło, ale nie mnie. Nawet do mnie nie podszedł i nie zapytał się, czy wszystko w porządku. Tak jakbym ja wcale nie była ważna. Tak jakbym się wcale dla niego nie liczyła. I to bolało, bardzo. W końcu wstałam i rozglądnęłam się. Samolot był rozwalony, ale weszłam do niego. Wzięłam swoją torbę i wzięłam z niej butelkę wody, napiłam się łyka i z torbą na ramieniu wyszłam z rozwalonej maszyny. Podszedł do mnie jakiś chłopczyk.
- Mogę się napić, proszę pani? - wskazał na butelkę wody. Strasznie mnie to rozczuliło. - Bardzo chce mi się pić. - powiedział. Był blondynem i miał niebieskie oczy, miał może z 5 lat. Kucnęłam koło niego.
- Jasne, proszę. - podałam mu wodę. - Jak masz na imię?
- Armin. - powiedział i upił dość sporego łyka, chciał mi oddać wodę, ale kazałam mu sobie ją wziąć. - Dziękuję.
- A gdzie twoi rodzice, Armin? - złapałam chłopca za rączkę. Kątem oka widziałam, że Cullen mi się przygląda, znów.
- Jest ranna. - chłopczyk się rozpłakał, a ja mocno go przytuliłam.
- Cichutko. - szepnęłam głaszcząc go po blond włoskach. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - uśmiechnęłam się do niego ciepło.
- Naprawdę? - małą rączką przetarł mokre od słonych łez policzki. Pokiwałam głową.
- Oczywiście Armin. Są tu osoby, które zajmą się twoją mamusią. - tak, a między innymi mój narzeczony, który potrafi zająć się innymi, a mną nie! Uch, powtarzam się. Po powrocie do domu, chyba wybiorę się do psychiatry. - Ona szybko wyzdrowieje, malutki. - podniosłam się, biorąc go na ręce. Był trochę ciężki, ale nie tak ciężki jak przypuszczałam.
- Obiecuje mi pani? - objął mnie ramionami za szyję.
- Obiecuję. I mów mi Bella, dobrze? - starłam nowe łzy z jego policzków. - Będziemy przyjaciółmi, co ty na to?
- Tak! - uśmiechnął się słodko i od razu skradł moje serce. - A będziesz grała ze mną w piłkę? - zapytał z nadzieją. - Mama nie lubi grać ze mną w piłkę.
- Będę maluchu. - poczochrałam jego czuprynkę. - A masz tu piłkę? - Pokiwał z entuzjazmem głową i wskazał paluszkiem jakiś punkt. Zmrużyłam oczy, aby lepiej widzieć. Była to piłka do nogi. - No to sobie pogramy, ale może najpierw odpocznij, dobrze?
Rozłożyłam na piasku bluzę Thomasa i położyłam na niej chłopca.
- Dobrze. A jak odpocznę, to pogramy? - pogłaskałam go po policzku i pokiwałam głową. - Głodny jestem Bello. - wyszeptał, łapiąc się za brzuszek.
- Zaraz ci coś przyniosę Armin. Leż spokojnie. - powinno coś się znaleźć. Cokolwiek. Przecież on nie może tu być głodny!
Poszłam do Thomasa, ale co? Zbył mnie! Zacisnęłam zęby. Miałam ochotę płakać, ale i się z nim kłócić. Spojrzałam na ścianę egzotycznego lasu, westchnęłam cicho i ruszyłam w tamtą stronę. Bałam się tam iść, no ale na pewno są tam jakieś drzewa z owocami, prawda? Weszłam już w pierwsze, małe paprocie i aż się wzdrygnęłam. Tu mogą być jakieś pająki, węże czy inne groźne zwierzęta. Drapieżników na pewno tu nie ma, w końcu to wyspa, nie przeżyłyby tu, a jeśli były to już się powybijały nawzajem. Mimo wszystko, bałam się. Poczułam, że ktoś mi kładzie dłoń na ramieniu. Obróciłam się z nadzieją, że to Thomas, ale nie... To był Edward. Uniosłam brew zaskoczona i uniosłam głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Jestem niższa chyba od każdego na tym pieprzonym świecie.
- Coś się stało, Edwardzie? - zapytałam. Skoro mnie zatrzymał, musiał mieć ku temu jakiś powód, prawda?
- Po co tam idziesz, to może być niebezpieczne. - mruknął, och no proszę! Nie wierzę! Pan Cullen się o mnie martwi?!
- Armin. - wskazałam na chłopca - Jest głodny..
Rudy zmarszczył brwi. Teraz, gdy skrywały nas cienie drzew, na rudego nie wyglądał, co nie zmienia faktu, że nadal jest rudy.
- Ale nie możesz tam iść sama. - powiedział po kilku sekundach. A z kim mam iść?! pomyślałam z irytacją. Thomas jak zwykle jest zajęty. Wzięłam głęboki wdech i wzruszyłam ramionami.
- Jestem już dużą dziewczynką Cullen. Nie udawaj, że obchodzi cię mój los. Pewnie będziesz się cieszył, gdy coś mi się stanie w tej puszczy.
Spojrzał na mnie gniewnie. Ups? Czym ja go rozgniewałam? Ale pan Edward-Rudy-Cullen, zawsze łatwo się denerwował. Doskonale to pamiętam. W szkole wkurzał się (chociaż to łagodne określenie) bez powodu, najczęściej. Potem wszczynał bójki i lądował na dywaniku u dyrektora. Nic nie mogłam poradzić na to, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech, co nieco zbiło go z tropu. O proszę! Cóż za nowość. Cullen zagubiony!
- Nie masz tam iść. - powiedział w końcu, ale w jego głosie wyczuwalny był gniew. - Chodź, ja mam jakieś kanapki. - pociągnął mnie za rękę, ale ja ją wyrwałam i po prostu poszłam za nim. Ruda suka nadal spała. No i dobrze. Edward wyjął z torby jakieś pudełko i wrócił ze mną do Armina. Dał mu kanapę, jedną dał mi, a trzecią zajął się sam Znaczy, no zaczął też jeść, wiadomo o co chodzi.
- Dziękuję, Cullen. - cholera, jak mi ciężko było to powiedzieć! A on dobrze o tym wiedział, bo uśmiechnął się wrednie.
- Nie ma za co. - mruknął z wyższością, uch, bo jak go zaraz kopnę to przysięgam, że coś mu się stanie!
- Jesteście razem? - zapytał Armin spoglądając na nas. Zakrztusiłam się kanapką. Edward zapewne też by się zakrztusił, gdyby ją miał w ustach.
- Nie mały. - odpowiedział od razu, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Uderzył mnie lekko w plecy, bo nadal się krztusiłam. - Jesteśmy tylko znajomymi.
- Właśnie. - wykrztusiłam, łapiąc w płuca życiodajne powietrze. Muszę zapamiętać, aby przeżyć, nie mogę nic jeść przy chłopcu. Czy my w ogóle wyglądamy na parę? Zerknęłam na Edwarda z wyraźną niechęcią. Nie, absolutnie nie. Na szczęście nie.
- Ale wyglądacie na parę. - mruknął chłopiec i wziął następnego gryza. No chyba mówię, że absolutnie nie wyglądamy na parę, a ten malec nadal swoje! Ileż można, co? Uch. - Pojadłem, dziękuję. - uśmiechnął się. Och, na tego malca nie da się złościć. Armin jest przeuroczy. Przytulił Edwarda, a potem mnie. Odwzajemniłam uścisk, ale super, bakterie Cullena są teraz na mnie. Ble. Nie chcę nawet o tym myśleć, bo mi się chce zwymiotować dopiero co przetrawioną kanapkę.
Musiałam zachować mimikę twarzy, aby nie pokazać jak bardzo jestem obrzydzona. Uch, ale może Armin nie zdobył bakterii Cullena. Mam taką nadzieję. Ale na wszelki wypadek wieczorem porządnie wykąpię się w oceanie. Ale przed Rudym, bo jeszcze więcej bakterii na mnie przejdzie. Grr!
Chłopiec odsunął się ode mnie i ziewnął. Uśmiechnęłam się leciutko do niego.
- Połóż się spać. - zmierzwiłam jego włoski palcami i pokazałam na bluzę Thomasa.
- A będziesz ze mną? - zapytał. Słyszałam w jego głosie nadzieję.
- Jasne, że tak. Nigdzie się nie wybieram. - zapewniłam go szybko.
- A pan też będzie? - spojrzał na Edwarda. Nie, nie, nie! Jeśli się zgodzi to wyrwę mu jaja, jeżeli naturalnie on coś tam w ogóle ma.
- Am, a mam być? - spytał Edward, nieco zakłopotany. Spojrzałam na niego wściekle, kurwa, co on robi, nie może odpowiedzieć, że musi wrócić do swojej suki?!
- Chciałbym, bo Belli też musi ktoś pilnować. - ziewnął Armin i położył się na bluzie Thomasa. Przeczesałam jego włoski. Rozczulające jak się o mnie martwi. Mały chłopiec, który mnie nie zna. A nie mój narzeczony, ech, jestem beznadziejna.
- No to będę. - uśmiechnął się Wiewiór. No i już nie ma penisa, może się z nim pożegnać. Serio mówię. Armin pokiwał głową i zaczął zasypiać. Podeszłam do Edwarda i warknęłam cicho.
- Co ty wyprawiasz? - zapytałam go cicho.
- Spokojnie, jak mały zaśnie to sobie pójdę. - wywrócił oczami, a ja miałam ochotę go walnąć za ten gest.
- I super. - wróciłam do chłopca, złapałam go za rękę.
Obecność Cullena, naprawdę była dla mnie uciążliwa. Mimo iż siedział ponad metr ode mnie. Nienawidzę go i nic na to nie poradzę, proste nie? Na jego szczęście dotrzymał obietnicy i odszedł, gdy tylko Armin zasnął. Odetchnęłam z nieskrywaną ulgą.
Nie mogłam się powstrzymać i odwróciłam głowę, namierzając wzrokiem Rudego. Siedział akurat obok swojej narzeczonej i obejmował ją troskliwie ramieniem. Odwróciłam wzrok, czując w żołądku ukłucie zazdrości. Nie, nie jestem zazdrosna o niego, mówiłam już. Tylko o to, jak troszczy się o swoją szmatę. Oparłam się plecami o drzewo i patrzyłam na Armina, co chwilę głaskałam jego policzek. Chciałabym mieć dziecko, ale Thomas nie jest na to gotowy. Ja też myślałam, że nie jestem, ale teraz... Wydaje mi się, że jednak jestem. Co nic nie zmienia, bo dziecka sama sobie nie zrobię. Spojrzałam na swojego narzeczonego. Oj, Thomas. Co ja się z tobą mam.
___________________________________________________________________
K: Poważnie, jak my się ociągamy z tym dodaniem rozdziału, ale co ja na to poradzę XD Leniwa dziewucha z tego Wampirka :) Sama siebie już ganiam i siebie olewam : | Co za życiowy fail. Dziś na tyle. Mnie się podoba. Yey!
N: Zacznę cię opieprzać, może to coś zmieni :) Nie, a tak poważnie... Szkoła jest wyczerpująca. Mamy zastój weny, dużo nauki (znaczy ja się nie uczę, bo mi koledzy gotowce i ściągi robią ale cicho) i ogólnie mało czasu. Do tego Wampajer ma 4 blogi, a ja 3. Także ten... Mnie rozdział też się podoba. Do napisania!
N: Zacznę cię opieprzać, może to coś zmieni :) Nie, a tak poważnie... Szkoła jest wyczerpująca. Mamy zastój weny, dużo nauki (znaczy ja się nie uczę, bo mi koledzy gotowce i ściągi robią ale cicho) i ogólnie mało czasu. Do tego Wampajer ma 4 blogi, a ja 3. Także ten... Mnie rozdział też się podoba. Do napisania!
Pozdrawiamy,
wampirek
i s.w.e.e.t.n.e.s.s