poniedziałek, 16 lutego 2015

Epilog "I jesteśmy szczęśliwi"

Wszystko ma swój początek. Na koniec długo się czeka, a życie potrafi zaskakiwać. Myśląc, że jesteśmy szczęśliwi, tak naprawdę błądzimy. Poszukując szczęścia, zapominamy o sobie. Pamiętamy o błędach. Nie potrafimy naprawić, tego, co było złe. Gdy wszystko się wyjaśnia, odnajdujemy sens życia. I jesteśmy szczęśliwi.

~*~

Siedziały w pokoju na górze, kiedy rozległ się trzask zamykanych drzwi. Spojrzały na siebie rozbawione w odbiciu lustra. Obie zdawały sobie sprawę z tego, co teraz będzie. Przeciągnęła szczotką po wyprostowanych włosach córki.
- Będę cię wspierać - obiecała. W tym samym momencie do pokoju nastolatki wszedł jej ojciec.
- Ona nigdzie nie idzie - powiedział poważnie, mrużąc zielone oczy - I ma za mocny makijaż!
Zaśmiały się w tym samym czasie. Bella wstała i podeszła do męża, zdjęła jego marynarkę i rzuciła ją na sofę, która stała obok nich. Rozmasowywała przez jakiś czas jego ramiona. Był spięty i zdenerwowany. Wiedziała, że to przez tą sytuację. Ich szesnastoletnia córka idzie na swoją pierwszą randkę. 
- Sophie ślicznie wygląda, prawda? - zapytała rozbawiona. Spojrzał na nią poirytowany. 
- Pewnie, że tak. Jak zawsze, ale ona nigdzie nie idzie! - zaczął silnie gestykulować rękoma, jak zawsze, gdy coś mu nie pasowało. - Jest... za mała, no... Ja się nie zgadzam! 
Stanęła na palcach i go pocałowała, aby go uciszyć chociaż na chwilę.
- Kochanie, ona ma szesnaście lat - powiedziała po kilku sekundach - Ja już w jej wieku chodziłam na randki.
- Ale ona to nie ty! - warknął - Nie zmienię zdania. Sophie zostaje w domu i koniec dyskusji!
- Tatusiu... - nastolatka podeszła do ojca i go przytuliła, robiąc maślane oczy - Ja obiecuję, wrócić przed północą. Co godzinę będę wysyłała ci esemesa.

Chodził zdenerwowany po domu. Minęło pięć minut. Pięć minut temu powinien dostać cogodzinnego, umownego esemesa. Nic, nie dostawał go od pięciu minut. Jego żona siedziała na kanapie z rozbawieniem obserwując męża. Rozumiała go. Sama się martwiła, ale ich córka jest już duża i powoli musi uczyć się odpowiedzialności. Edward, choć bardzo by chciał, nie będzie w stanie chronić jej całe życie. Zapewne upierałby się przy tym, że owszem, mógłby. W głębi duszy jednak wiedział, że kiedyś nadejdzie ten dzień. Sophie nie jest już małym dzieckiem, choć nadal jest jego małą dziewczynką.
W końcu telefon w jego dłoni zadzwonił, sygnalizując nadejście oczekiwanej wiadomości. Widziała jak z twarzy męża ucieka napięcie. Była pewna, że jeszcze kolejnych pięć minut, a wsiadłby w samochód i zaczął jej szukać. Chociaż to ją nieco bawiło, doceniała troskę męża. W końcu nie wiele osób ma takich troskliwych ojców. I takich cudownych mężczyzn w domu.
Wstała i podeszła do niego, obejmując go i delikatnie całując.
- Edwardzie, Sophie to duża i mądra dziewczyna - powiedziała pewnie.
- Tak, jasne, wiem o tym - zarzekł się i przytulił żonę. - Po prostu ona jest już taka duża - pokręcił głową i spojrzał w oczy ukochanej. - A my zostaniemy sami.
- Cóż, jeśli masz siły i chęci, Staruszku - zaśmiała się i stanęła na palcach, by go pocałować. Zamruczała cicho. Mimo lat, które minęły ona nadal szalenie mocno kochała swojego męża i pragnęła go. Wiedziała, że to uczucie jest odwzajemnione.
Bez problemu wziął ją na ręce i przeniósł na górę, do ich sypialni. Położył ją na łóżku, a sam ułożył się nad nią.
- Do czego siły i chęci, hm? - uśmiechnął się drapieżnie i wsunął język do jej ust - Sądzisz, że już mój sprzęt nie będzie działał mimo mojego wieku, tak? - uniósł się na łokciach i przyjrzał się żonie uważnie.
- To były twoje słowa, nie moje - rozpięła jego spodnie - Twój sprzęt, Staruszku, jest nadal niezawodny i sprawia mi dużo przyjemności.

Zawiązał żonie oczy i pocałował jej policzek. Wiedział, że się denerwowała. Byli w samolocie i niedługo mieli lądować. Chciał jej zrobić niespodziankę i nie miał zamiaru jej mówić, gdzie lecą, mimo jej błagań. Raz w życiu pozostał nieugięty i wierny swojej decyzji. Bella miała dar przekonywania go, ale tym razem postawił na swoim i milczał.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała po raz setny. Zaśmiał się i ścisnął jej dłoń. Wylądowali. Wyszedł z nią na zewnątrz. Było gorąco. Tak jak pierwszego dnia, gdy tu się znaleźli.
- Kupiłem to na rocznicę... - objął ją od tyłu i zakołysał nią.
- Dziś nie mamy rocznicy ślubu, Edwardzie - zaśmiała się i chciała odwrócić, ale on to jej uniemożliwił. Sięgnął dłońmi w górę i zdjął jej opaskę.
Byli na wyspie. Na tej samej wyspie, na której kilka lat temu się rozbili. Nic się nie zmieniła. Może drzewa przy linii lasu były trochę większe, a... spośród nich wyłaniała się ścieżka, ale nic więcej.
- To tu wszystko się zaczęło.

______________________________________________________________

No i się skończyło. Wszystko się kiedyś kończy. Troszkę zawaliłyśmy tego bloga, ale doprowadziłyśmy do końca. Mają swój szczęśliwy happy end i wesołą rodzinkę. My mamy wiele wspomnień z tym blogiem (może nie tak wiele, jak powinno być, ale garść się znajdzie). Pisać razem nie kończymy. Zapraszamy Was na OZNAKOWANĄ, która, mamy nadzieje, odniesie większy sukces i większe zainteresowanie.

Mrs. Punk